Volantesowy Gdańsk

To był wyjazd jakiego się nie spodziewałam. Owszem, kiedy się dowiedziałam, że jest plan aby z moim chórem pojechać tam na konkurs, byłam prawie że wniebowzięta. Ale im bliżej było wyjazdu tym więcej mnie nachodziło wątpliwości. Podejrzewam, że były częściowo efektem ogromnego wysiłku i idącego za nim zmęczenia, po kilku miesiącach siedzenia przy pracy magisterskiej i mocnego wyłączenia umysłowego z tego co się działo. Inna sprawa, że w moim chórze mocno przez pandemię zmieniła się społeczność. Sporo osób, z którymi przez lata śpiewałam  już w nim nie ma, pojawiły się nowe osoby, do których jest mi niekiedy trudniej dotrzeć. Chociażby ze względu na różnicę wieku, czy inne zobowiązania i codzienne zajęcia. Oni jeszcze na luzie studenckim, ja w poważnej pracy, na stanowisku. Rozumiem ich, dla nich jestem Panią Olą, choć zabraniałam generalnie tak do siebie mówić. W chórze jesteśmy wszyscy, my po tej stronie, sobie równi.

Z wyjazdem do Gdańska było podobnie jak z Łotwą. Miałam sporo obaw o to jak będzie, o atmosferę itd., chociaż miałam tu drobną nadzieję, że te zbudowane, drobne i jeszcze wątłe relacje na Łotwie, jakoś się utrzymały. Mimo różnych sytuacji, mojej przerwy itd. I nie pomyliłam się, ale to zasługa moich wspaniałych koleżanek, może nawet zaryzykuję stwierdzenie psiapsiółek z chóru. Zebrałyśmy się w kupę, a one stworzyły wymarzoną atmosferę na taki wyjazd. One tego nie wiedzą, ale chyba nie odpłacę się za to jakie były, jak nam dobrze było razem i jak na prawdę miło jest, kiedy ktoś na Ciebie poczeka, bo akurat robisz milionowe zdjęcie nad Motławą. I jeszcze, piękne zdjęcia Ci zrobią :)))

Ten tekst dedykuję moim najlepszym i najpiękniejszym Volantesowym Gwiazdom z Gdańska :))))))